piątek, 12 listopada 2010

"Ten film się kupy nie trzyma!"

Taką konstatację można usłyszeć na przykład wtedy, gdy idzie się do kina z kilkoma kolegami-osiłkami, do reszty oddanymi militariom, sztukom walki i wuefowi. Podczas seansu cieszą się zawsze kiedy ASG wystrzela o dwa pociski więcej niż powinien albo jak z rany wycieka za dużo krwi, bo przecież jest ona na wysokości kompletnie nieukrwionego narządu. Przyznaję szczerze, tego typu oddawanie realiów mnie kompletnie nie interesuje, zwłaszcza w przypadku filmu, jakim jest Essential Killing. Jaki właściwie jest? No właśnie przede wszystkim nic sobie nie robi z oddawania czegokolwiek komukolwiek. A już najmniej dba o politykę. Zdaje się, że nadrzędną wartością dla twórców stał się wymiar uniwersalny opowiadanej historii. I to się udaje. 

Do zrozumienia obrazu nie potrzeba znajomości jakichkolwiek kontekstów, któregokolwiek z języków, jakimi posługują się postaci napotykane przez tę centralną. Tak bym powiedział o bezimiennym bohaterze filmu Jerzego Skolimowskiego, bowiem protagonistą określić go niepodobna. Wiemy o nim tyle, że z jakichś bliżej nieokreślonych powodów został pojmany i uwięziony. Tylko nasza znajomość sytuacji politycznej podpowiada nam, co mógł zrobić, czy właściwie, o co zostać oskarżony. Tu zaczyna się gra Skolimowskiego, w której rozprawia się z uprzedzeniami widza, zarówno tego który spróbuje się opowiedzieć po którejś ze stron, jak i tego zupełnie obojętnego. Żadnego znaczenia nie ma dla reżysera, co bohater zrobił i dlaczego znalazł się tam, gdzie się znalazł. Nawet to, że lokalizacją dla zimowej scenerii jest Polska, wiedzą tylko widzowie w naszym kraju (oraz ci, którzy sprawdzą współrzędne geograficzne padające w dialogach), a i to znowu nie ma najmniejszego znaczenia. W takim razie, co w tej historii jest ważne, skoro jest nic nie ważne?

Bez cienia wątpliwości możemy stwierdzić, że uciekinier pochodzi z krainy, która wygląda zgoła inaczej niż ta, w której przyszło mu przed swoimi oprawcami uciekać. Wszystko, co na swojej drodze spotka, jest obce, a co za tym idzie, wrogie. Nawet natura w tych warunkach mu się przeciwstawia, zastawia pułapki, jak ta z dzikimi owocami, wywołującymi halucynacje. Łatwiej nam zrozumieć położenie bohatera w tym kontekście. Niczego, na co teraz patrzy, nigdy wcześniej nie widział. Nie wie, czy dzikie leśne zwierzęta są drapieżne, czy robactwo jest jadalne, nie wie komu ufać. Fakt, że zabija na drodze swojej ucieczki tyle osób, nie pomaga w pozytywnej ocenie tej postaci, ale przy szerszym spojrzeniu na jego położenie, choć trochę łatwiej go usprawiedliwić. Jego reakcja na to, co obce, przypomina do złudzenia reakcję żołnierzy tej wrogiej armii, która zabija, bo nie zna i nie rozumie. Jest tylko subtelna różnica pomiędzy działaniem w afekcie, w sytuacji zagrożenia życia i torturami stosowanymi z pełną premedytacją. Ale tu już dochodzi do głosu owa znajomość kontekstu, której trudno, mimo wszelkich prób, wyzbyć się na czas seansu. Podobnie jak moim kolegom swoich paramilitarnych spostrzeżeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz