czwartek, 14 października 2010

luksus de torpeda

Jest taki bar w przyczepie przypominającej wielki niklowany pocisk, połatany setkami nitów, jak samoloty Howarda Hughesa, albo jak... przyczepy, w których mieszka amerykańska lower working class gdzieś w Colorado. Bar nazywa się Torpeda i chyba na pierwszy rzut oka nie oferuje nic, czego bym się spodziewał po budce w centrum Warszawy. Pierwszy raz dzisiaj tam zjadłem. Byłem zaskoczony własną reakcją na menu tego kramiku. Oczekiwałbym typowo ulicznych hamburgerów, frytek w tłustej papierowej paczce w kształcie rożka, hot-dogów bez cebulki, a z sezamem. Przedziwne, jak się zmieniło moje konsumenckie myślenie pod wpływem wszechobecnych sieci franczyzowych, które bez względu na to, gdzie jesz, serwują identyczne "potrawy". Weźmy małe frytki.  Małe frytki to nie tylko to, że ich ilość jest mniejsza względem średnich frytek. Małe frytki to zawsze 70 gramów. Wszędzie są takie same. 

Myślałem, że stanę w okienku Torpedy i szybko dokonam wyboru, ale jadłospis mnie zaskoczył. Musiałem się chwilę zastanowić, co te rzeczy znaczą. Kiełbaska Deluxe, Medaliony, Kanapka Grillowane warzywa i coś tam jeszcze. Po krótkich wyjaśnieniach pań w czapkach typu furażerka okazało się, że te nazwy w istocie kryją doskonale znane mi z nocnych wypadów fast-foody. Jem przed osiemnastą, więc nie będę już udawał znawcy nocnego jedzenia na mieście, ale hot-doga to akurat rozpoznam. Nie ma co się dziwić jednak, że nazwali go Deluxe, bo kiełbaska smażona ma sporą przewagę nad taką plebejską z wody.

środa, 13 października 2010

przesłanie z San Jose

Smog zawisł już nad Łomiankami. Co roku obwieszcza jesień. Początek sezonu grzewczego przypomina pewnie setkom Łomian o braku środków na dostateczne dogrzanie domostw i że znowu będzie trzeba palić czymkolwiek mimo powzięcia postanowienia przed rokiem: to już ostatnia taka zima. Drzewo niestety kosztuje, a jak pozwolisz murom na wychłodzenie, to trudno będzie potem wrócić do stanu przyzwoitych temperatur. Jak grzejesz gazem, też jest ciężko. Przy 170 mkw. powierzchni, a to pewnie średnia dla miasta i gminy Łomianki, rachunki miesięczne mogą sięgać nawet 700 złotych w szczycie sezonu.

Smog i jeszcze coś sprawiło, że jak dziś wracałem do domu chwilę po ósmej, poczułem się się przez moment, jak wtedy, gdy jestem na Śląsku. Gęstą od dymu ciszę przerywały miarowe dźwięki jakiejś piły, chyba do drewna, chociaż co cięła, po samym brzmieniu trudno było orzec. Myśl o tym, że wykorzystano ją zgodnie z przeznaczeniem, pociesza, bo świadczy o tym, że jednak ktoś jeszcze w tym mieście grzeje w sposób tradycyjny.

Myśl o Śląsku przypomina o toczącej się właśnie akcji ratunkowej w kopalni złota i miedzi w Chile. 33 górników, po jednym na godzinę, ratownicy wciągają na powierzchnię specjalnie do tego przygotowaną kapsułą. Koło setki reporterów, konferencje prasowe z udziałem uratowanych górników, z których przezierają prawdziwe emocje i radość z ocalałego życia. Nie wyobrażam sobie polskiego górnika, który tak pięknie mówi przed kamerami o miłości do bliskich, ściskając ich przy tym za dłonie, jak w  najbardziej krzepiącym amerykańskim filmie familijnym. Może by się wstydził, krępował kamer, powstrzymywał emocje. Latynosi są naprawdę bardziej spontaniczni. Nie ma tanich gestów, są słowa, które trzeba głośno powiedzieć. W takich momentach czuję, że telewizja nareszcie spełnia ważkie cele.

hipsterski eko-worek

Monia od Piotrka obchodziła 6 października urodziny. Raz jeszcze najlepsze życzenia!:)

Przyszedł nam do głowy pomysł, żeby sprezentować jej taką torbę, którą niektórzy nazywają workiem na kartofle (ale bawełniany, na kartofle??). Wojtek mówi, że to hipsterska torba, którą noszą bywalcy festiwali filmowych, a Maria wspomina przy tym o znamionach przynależności do bandy Ani i Łukasza:)
Tak czy inaczej, najwłaściwszą nazwą, która ja sam wolę, jest ekotorba zakupowa i taką postanowiliśmy sprezentować Moni, korzystając przy tym z dawno zapomnianego patentu prezentowego - wprasowanki. Sam zająłem się obróbka kilku fotek z tegorocznego wyjazdu na Mazury. Powstały trzy podstawowe grafiki plus wariacje. Głosy co do wyboru były podzielone, ale i tak wszystkie dotarły do mnie po fakcie i decyzję podjąłem samodzielnie. Padło na ostatnią.











wtorek, 12 października 2010

dobry glina

Stara już pozycja, po którą sięgnąłem pod wpływem dobrego miniserialu emitowanego w AleKino!, adaptacji serii Henninga Mankella o komisarzu Ystadzkiej policji, Kurcie Wallanderze, to przykład powieści kryminalnej znakomicie nadającej się do autobusu albo poczekalni w przychodni.


Nie wskazuje którego miniserialu, bo zarówno brytyjski, jak i szwedzki mają dobre strony i obydwa na swój sposób mi się podobają. Dowodem drobnej przewagi wersji od BBC niech będzie to, że czytając pierwowzór literacki, przed oczami staje mi nie Krister ale Kenneth, choć to akurat może być spowodowane innymi względami. Na przykład już przez sam fakt, że brytyjski serial jest młodszy o kilka lat i dzięki świeższym środkom wyrazu lepiej trafia do mojej dwudziestokilkuletniej świadomości. Henrikssonowi na pewno trudno odmówić brawurowej umiejętności oddania cech nakreślonej przez Mankella postaci. Może to nawet w jego interpretacji Wallander jest bardziej wiarygodny jako melancholijny gliniarz całkowicie oddany swojej robocie w dochodzeniówce.

W tej części serii Wallander pracuje nad dwiema sprawami, które niechybnie zmierzają do punktu, w którym znajdą wspólny mianownik. Zespół ystadzkiej komendy szuka takiego elementu łączącego także w ramach jednego z tych śledztw - sprawy seryjnych, jak się wydaje, morderstw na terenie Skanii. Wszystko wskazuje jednak na to, że dopiero kolejne popełnione zbrodnie naprowadzą policjantów na tropy, które zbliżą ich do sprawcy. Każdego dnia, kiedy chwyta telefon, Wallandera paraliżuje myśl o tym, że od kolejnego rozmówcy usłyszy: znowu zaatakował. Na nieszczęście zbrodnie łączą się w układankę i bez choćby jednej z nich ystadzki glina błądzi wokół fałszywych tropów.

Postać Wallandera jest na swój sposób fascynująca mimo, że skrojona zupełnie wbrew współczesnym wzorcom. Dużo w nim prawdziwych, nudnych człowieczych cech, które z punktu widzenia powieści nie są atrakcyjne. Wallander jest bowiem policjantem pełnym refleksji nad sprawami i ludźmi. Zawsze pełen szacunku dla osób, których zeznania zbiera. Jest skuteczny, choć tak rzadko zdarza mu się wybuchać. Może dlatego całość jest tak wiarygodna i właśnie dzięki temu łatwo dać się wciągnąć w kryminalną historię, która nie sprawia wrażenia podkoloryzowanej na użytek powieści.

piątek, 1 października 2010

koniec prób

Skoro fazę testową mam za sobą, wrzucę coś, co przedstawia treść.

Przedstawiam efekty sesji zdjęciowej, którą robiliśmy w czerwcu na zaliczenie do Anki do szkoły. Sesja nie najświeższa, ale to dlatego, że dotąd nie miałem, gdzie takich zdjęć publikować. Jeśli jakąś sesję uda nam się jeszcze machnąć, jej rezultat na pewno się tu pojawi.














zdjęcia | Łukasz Jaźwiec
stylizacje | Anna Kokosza
make up | Aneta Borysiewicz

nic ponad zabawę

Tylko sprawdzam kolejne możliwości Bloggera. Nie udało mi się wkleić slideshow'u z Picasy, ale to pewnie za sprawą dużych rozmiarów zdjęć. Ładują się bez końca.





Na razie pass.

otwarcie

Wszyscy już mają bloga. Mają podróżnicy, prowadzą instytucje kultury, ulubieni twórcy i dziennikarze. Grafomańskie wprawdzie, ale prowadzą nawet politycy. Im dłużej prowadzony, blog jest bardziej wartościowy, dlatego postanowiłem nie czekać już dłużej. Ruszam z własnym.

Do rozważenia zostaje kwestia programowa, czyli o czym pisać. Nie chodzi przecież tylko o dzielenie się spostrzeżeniami z rzeczywistości. Rzadko to robię w prywatnych relacjach, co dopiero w internecie, kiedy nie znam nawet adresata słów. Nastawiam się natomiast na rozwój pisarski, bo tego mi teraz trzeba najbardziej, praktyki.

Dotąd w sposób nieuporządkowany zapisywałem refleksje po obejrzeniu filmu w notatniku. Powiedzmy, że teraz posłuży mi do tego blog. Zmusi mnie to do większego porządkowania myśli i ubierania ich w logiczne zdania. Jak bardzo logiczne będą te pierwsze?

Niniejszym mój blog uważam za otwarty.